Music

środa, 31 października 2012

Rozdział Pierwszy

Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że pisze za długie rozdziały. Hm. Mówi się trudno, prawda?
#1DComeToPoland
Mój tt: @AgnesStylinson follow if you wanna. 
I'm in love with you
And all your little things.. 

Całą noc nie spałem. Nie mogłem zmrużyć oka, moje myśli cały czas krążyły wokół Louisa, który właśnie leżał na łóżku szpitalnym i był w śpiączce. W uszach szumiały mi słowa lekarzy, którzy powiedzieli, że Louis miał wielkie szczęście, jednak zapłaci za nie długą śpiączką. Poczułem jak do oczu napływają mi łzy. Ledwo zaczęło nam się układać, a już Bóg stawia nam przeciwności na drodze.
            Spojrzałem na zegarek, który wskazywał dopiero wpół do siódmej. Pielęgniarka powiedziała, że godziny odwiedzin są dopiero od dziewiątej, więc musiałem jakoś zabić czas. Wstałem z łóżka i poszedłem do kuchni. Na blacie, tuż obok umywalki leżał ulubiony kubek Louisa, z którego zawsze pił tą herbatę. Nienawidziłem jej, jednak on ją kochał i to starczało. Włączyłem radio, którego nigdy nie używaliśmy i usłyszałem jak leci piosenka
Use Somebody Kings of Leon. Przypomniało mi się od razu, jak śpiewaliśmy cover tejże piosenki podczas trasy koncertowej, oraz jak głos Louisa pięknie brzmiał gdy śpiewał swoją partię. Jedna łza zakręciła mi się w oku, jednak ją otarłem. Wyjąłem chleb i kilka plastrów wędliny z lodówki, a z szafki herbatę owocową. Zrobiłem sobie śniadanie i usiadłem przy stole. Spoglądałem w okno, które było wyjściem na taras. Za oknem świeciło słabe słońce, jednak wyglądało, że zanosi się na deszcz.
            Zjadłem śniadanie, a w radiu leciała już kolejna piosenka, jednak nie spodobała mi się. Wyłączyłem urządzenie i poszedłem do łazienki wziąć ciepły prysznic. Woda powoli leciała, ogrzewając moje wychłodzone ciało. Stałem tak nic nie robiąc z piętnaście minut, kiedy woda zrobiła się już letnia. Wyszedłem spod prysznica i zawinąłem się w ręcznik. Moje oklapnięte, mokre loczki spoczywały mi na ramionach. Spoglądałem w lustro i zobaczyłem przerażonego dzieciaka. Nie chciałem ta wyglądać, jednak lustro nie kłamało. Byłem strasznie zmartwiony co się stanie z Louisem.
            Wszedłem do salonu i włączyłem telewizję, jednak nic ciekawego nie leciało. Zegarek wskazywał już ósmą. Postanowiłem zadzwonić do Jay. Nie widziałem jej wcześniej w szpitalu, jednak jestem pewien, że wie o wszystkim. Założę się, że pewnie jest w drodze, pomyślałem i chwyciłem telefon. Wybrałem jej numer. Jay odebrała już po drugim sygnale.
            - Harry – powiedziała jakby przez łzy. Domyśliłem się, że jest już w szpitalu – tak się cieszę, że dzwonisz.
            - Witaj, Jay – powiedziałem – Jak się czujesz? Gdzie jesteś? – Wiedziałem, że pytanie „jak się czujesz” jest najgorszym, jakie można zadać, jednak w tym momencie tylko na to się zdobyłem. Usłyszałem jej szloch i sam zaniosłem się łzami – Mogę po ciebie przyjechać, zabrać cię do nas do domu, nie będziesz musiała siedzieć w hotelu.
            - Ale Harry, ja jestem z dziewczynkami. Tak chciały zobaczyć Louie’go. Przecież będziemy dużym ciężarem, a ty teraz też nie jesteś w skowronkach.
            - Zawsze będzie mi z wami raźniej – szepnąłem. Po kilku minutach namawiania Jay, zgodziła się i powiedziała, że jest w szpitalnej kawiarni i czeka aż będzie można odwiedzić Louisa.
            Zakończyłem z nią rozmowę i spojrzałem znów na zegar, który wskazywał kilkanaście minut po ósmej. Poszedłem do pokoju i założyłem jakieś pierwsze, lepsze ubrania. Założyłem czapkę, którą zawsze nosiliśmy z Louisem razem, a jego chwyciłem w dłonie i przyłożyłem do twarzy. Stałem tak chwilę i myślałem o tym, co będzie gdy Louis się obudzi. Nie chciałem myśleć, że umrze. Takiej opcji w ogóle nie dopuszczałem do siebie. Ścisnąłem jego czapkę i sięgnąłem po płaszcz.
            Jay od początku wiedziała, że między mną a Louisem jest szczególna więź. Wiedziała to zanim my to wiedzieliśmy. Od zawsze, odkąd się poznaliśmy byliśmy przyjaciółmi. Tylko z Louisem mogłem porozmawiać na każdy temat, dosłownie każdy. Odkąd go poznałem go kochałem, tylko z początku wypierałem tą myśl. Dopiero gdy w naszym życiu pojawiła się Eleanor (której nawiasem mówiąc chyba nikt nie lubi/ł) zrozumiałem, że Louis jest dla mnie ważniejszy niż ktokolwiek inny. Byłem zazdrosny o każdy pocałunek składany na jej policzku, o każde dotknięcie jej skóry. Chciałem by to mnie w ten sposób dotykał. I tak naprawdę rozmowa Jay i Louisa uświadomiła mu, że mnie kocha. Wiem jak to brzmi. Jakbym był zadufanym w sobie dzieciakiem, który myśli tylko o swoim tyłku, jednak taka jest prawda. Louis i Jay zawsze byli blisko. To jej wyznał wtedy co do mnie czuje i zerwał z Eleanor (z czego każdy się cieszył oprócz managementu). I teraz kiedy już zaczęliśmy wychodzić na prostą, kiedy wszyscy się pogodzili z tym, że Louie i ja jesteśmy razem, zdarzyło się to. Czasem naprawdę mam wrażenie, że wszystko jest przeciw nam.
            W szpitalu byłem dziesięć minut później. Rano nie ma korków, więc bez większych komplikacji dotarłem do szpitala. Ta sama młoda dziewczyna w recepcji, na którą nawrzeszczałem w nocy powiedziała mi gdzie jest kawiarnia szpitalna. Podziękowałem jej i przeprosiłem za moje zachowanie. Ta tylko się uśmiechnęła i powiedziała, że na moim miejscu prawdopodobnie zachowałaby się tak samo. Podziękowałem jej szczerze i udałem się do kawiarni.
            Przy stoliku siedziała zmęczona Jay z swoimi czterema córkami. Podszedłem do nich cicho i położyłem dłonie na ramionach Jay. Ona od razu wzięła głowę do góry i uśmiechnęła się do mnie, a ruchem ręki poprosiła, bym usiadł. Nie było żadnych wolnych krzeseł, więc wziąłem jedną z bliźniaczek na kolana, a sam usiadłem na jej miejscu. Oczywiście, zaraz druga chciała iść do mnie na kolana, więc ustaliłem, że każda posiedzi po dziesięć minut u mnie na kolanach. Charlotte dopiero zorientowała się, że tu jestem, gdy Daisy zaczęła jęczeć, że też chce na kolana, do wujka Harry’ego. Lottie uśmiechnęła się i dała mi buziaka w policzek. Zauważyłem, że miała oczy pełne łez, z resztą jak Jay. Bliźniaczki jako jedyne nie wiedziały co się dzieje. Wiedziałem, że Jay specjalnie nic im jeszcze nie powiedziała, bo zwyczajnie nie wiedziała jak. Co chwila pytały się, dlaczego jesteśmy w szpitalu, dlaczego mama, Lottie i Fizzy płaczą i gdzie jest Louis. Wtedy Fizzy nie wytrzymała i załamana pobiegła do łazienki, a zaraz za nią Charlotte.
            - Wujku, a dlaczego tu jesteś? – spytała Daisy, gdy wdrapywała się na moje kolana.
            - Um, przyjechałem do waszej mamy i do was – odpowiedziałem na poczekaniu.
            - A dlaczego tu jesteśmy?
            - A gdzie jest Louis?
            - A czemu ty też płaczesz, wujku?
            Takimi pytaniami zasypywały mnie dziewczynki. W końcu Jay spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Wiedziałem, że prosi, bym im to wytłumaczył bo sama nie da rady. Spojrzałem na nią, potem na bliźniaczki i na Fizz i Lottie, które wyszły z łazienki obejmując się i cicho płacząc. W głowie szybko obmyśliłem jak to wytłumaczyć bliźniaczkom i wziąłem głęboki oddech.
            - Um, Daisy? Phoebe? Jesteśmy w szpitalu, bo wasz brat tutaj leży – dziewczynki chyba nie do końca złapały o co mi chodzi, więc musiałem wytłumaczyć im dlaczego. A tego właśnie chciałem uniknąć. – Wasz brat… Wasz brat miał wypadek i leży tutaj. I dlatego mama i wasze siostry są tutaj. Dlatego płaczą. I dlatego ja tu jestem.
            Spodziewałem się, że wybuchnął gromkim płaczem, że poleje się jeszcze większe morze łez, jednak bardzo się myliłem. Bliźniaczki podeszły najpierw do Jay i mocno ją przytuliły. Ona również je objęła i znów uroniła kilka łez. Potem podeszły do Charlotte i ją również mocno przytuliły. Gdy jednak podeszły do Fizzy, ta nawet nie uniosła głowy, ani nie objęła ich. Siedziała z głową schowaną w dłoniach i na nikogo nie spoglądała. Bliźniaczki wróciły do mnie, kiedy Jay poprosiła mnie na słówko. Lottie powiedziała, że zajmie się dziewczynkami, a ja i Jay wyszliśmy przed kawiarnię.
            - Harry, pewnie zastanawiasz się, czemu Fizz się tak zachowuje – powiedziała Jay, na co kiwnąłem głową – Widzisz, Fizzy i Louis nie dogadywali się za bardzo. Oczywiście, bawili się, kochali się, jednak nigdy nie było między nimi takiej więzi jak między nim a resztą dziewczynek. Dlatego ona najbardziej to przeżywa. Obwinia się, że nie była tak blisko z Louisem, myśli, że on nie przeżyje i nie zdąży mu powiedzieć, ile on dla niej znaczy – Jay mówiła przez łzy i patrzyła na córkę, która nadal nie odzywała się do nikogo.
            Wróciliśmy do stolika i milczeliśmy przez kilka chwil. Zupełnie wyleciało mi z głowy, że miałem po nie przyjechać i wrócić do domu. Jednak zegarek pokazał kilka minut po dziewiątej, więc stwierdziliśmy, że pójdziemy pod pokój Louisa. Po drodze spotkaliśmy lekarza, który operował Louisa. Powiedział nam, że Louis jest w śpiączce i nie wiadomo kiedy się obudzi. Gdy spytałem się, czy możemy go odwiedzić, dr. Michael Richmond (jak głosiła plakietka) z początku stwierdził, że Louis potrzebuje odpoczynku, jednak udało się o przekonać.
            - Ale tylko jedno z was – powiedział doktor – i na dosłownie dwie minut. Pan Louis potrzebuje odpoczynku.
            Kiwnęliśmy głową i wspólnie zadecydowaliśmy, że to Fizzy powinna wejść do Louisa. Podobno ludzie w śpiączce i tak wszystko słyszą, więc to podniosło ją na duchu. Otarła łzy z policzka i weszła do jego pokoju. Oglądaliśmy przez szybę, jak siada na białym taborecie tuż obok jego łóżka i rozgląda się po pokoju. Był cały biały, a po prawej stronie od łóżka było jedno duże okno, na całą ścianę z widokiem na las za szpitalem. Nie widzieliśmy jej twarzy, jednak sądziłem, że Fizzy była przerażona patrząc na wszelkie urządzenia, do jakich podpięty był Louis.
            Siedziała tam dopóki lekarz nie wszedł do środka i nie powiedział, że musi już iść. Gdy tylko wyszła, objęła Jay i znów uroniła łzę.
            Gdy dojechaliśmy do domu, pomogłem zanieść Jay rzeczy i ustawiłem je w przedpokoju. Nasz dom nie był wielki, jednak nie należał też do malutkich. Powiedziałem Jay, że może wziąć pokój mój i Louisa, a pokój gościnny zajmą dziewczynki. Przyniosłem z garażu duży materac i ułożyłem go w pokoju. Bliźniaczki chciały spać właśnie na materacu, więc poprosiły mnie, bym im go nadmuchał. Oczywiście przeszkadzały mi w tym jak mało kto. Mimo to, chociaż na chwilę zapomniałem co się wydarzyło.
            Gdy już wszystko było gotowe, zeszliśmy na dół, gdzie Jay urzędowała przy kuchni. Wyczuwałem sos pomidorowy, więc wiedziałem, że na obiad będzie spaghetti. Dziewczyny jako pierwsze doskoczyły do telewizora i kłóciły się o to, jaki program ma lecieć. Jay oczywiście próbowała je uspokoić, jednak na nic jej to było. W końcu ustaliły, że obejrzą jakiś film, który leciał, a ja zaoferowałem pomoc w kuchni.
            - Harry naprawdę, nie musisz mi oddawać waszego pokoju. Mogę spać na kanapie – powiedziała wręcz błagalnie, jednak ja się nie dałem.
            - Nie, Jay. Jesteś moim gościem. Poza tym to dziwne, kiedy nie mogę go objąć w naszym łóżku – zarumieniłem się – Wiesz o co mi chodzi.
            - Doskonale cię rozumiem, Harry.
            Podczas obiadu panowała miła atmosfera, którą zawdzięczaliśmy tylko i wyłącznie bliźniaczkom. Co chwila maczały dłonie w sosie i smarowały sobie nawzajem buzie, co wyglądało uroczo w ich wykonaniu. Z początku Jay kazała im przestać, jednak po krótkiej próbie stwierdziła, że to nie ma sensu. Wtedy usłyszałem, jak dzwoni mój telefon. Wstałem od stołu i podszedłem do komody, na której on leżał. Nie patrząc nawet na wyświetlacz, odebrałem.
            - Halo?
            - Harry?
            Na dźwięk tego głosu, serce stanęło mi, a wszystkie wnętrzności zaczęły wykręcać. Ten okropny głos, który tak długo rujnował mi życie. Ten okropny głos, który kiedyś słyszałem niemal codziennie. Jej głos.
            - Eleanor?
            Głos mi drży. Nienawidzę tego stanu. Eleanor się nie poddaje, odkąd Louis zostawił ją dla mnie. Była natarczywa o tego stopnia, że Louis musiał zmienić numer telefonu, by urwać z nią jakikolwiek kontakt. Jednak ona nie dawała za wygraną. Stała się jeszcze bardziej denerwująca niż kiedyś, a według mnie to było nie lada wyzwanie.
            - Czego chcesz – powiedziałem.
            - Powiedzieć, że przykro mi z powodu wypadku Louisa. Nie zrozum mnie źle. Kocham go, kochałam i prawdopodobnie będę kochać, jednak cieszę się, że jest z tobą szczęśliwy – kłamstwo, pomyślałem – Mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia. Dlaczego to spotkało właśnie jego? – czytaj: mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia. Dlaczego to nie byłeś ty, Styles? Właśnie. Dlaczego nie ja? – W każdym razie tylko tyle chciałam powiedzieć. Trzymaj się, Harry – czytaj: Niech cię diabli wezmą, sukinsynie.
            Rozłączyła się, a ja wróciłem do Jay i dziewczynek, które zmywały właśnie naczynia. Fizzy starała się jak najwięcej pomagać matce, wyręczała ją w zmywaniu czy zbieraniu naczyń i była wręcz przemiła. Miałem wrażenie, że robi to wszystko, by odkupić winy. Może tak było?
            - Kto dzwonił? – spytała Jay.
            - Um… Nikt ważny – odpowiedziałem wymijająco, jednak złapałem jej wzrok. Styles, nie umiesz kłamać – Eleanor.
            - Czego chciała? – Jay otworzyła szerzej oczy.
            - Eee, życzyła Louisowi szybkiego powrotu do zdrowia i szczęścia ze mną.
            - Tylko?
            - Taak.
            Jay objęła mnie mocno, jak własnego syna i spojrzała na mnie swoimi troskliwymi, niebieskimi oczami. Louis miał je zdecydowanie po niej. Dokładnie takie same. Na wspomnienie o tych oczach zachciało mi się płakać. Poczułem łzy stające mi w oczach, jednak szybko się pohamowałem.
            Resztę dnia spędziliśmy jak najaktywniej by starać się nie myśleć o Louisie w szpitalu. Nie wiem jak im, ale mnie to wcale dobrze nie szło. Byliśmy na spacerze bo bliźniaczki stwierdziły, że jest ładna pogoda i chcą się przejść, byliśmy na lodach w kawiarni i na zakupach, jednak żadna z tych rzeczy nie sprawiła, że zapomniałem widoku leżącego Louisa przypiętego do tych aparatur oraz tego jak jego klatka piersiowa lekko unosiła się i opadała. Do tego dochodził jeszcze telefon od Eleanor. Nie wiem jaki miała w tym interes i nie korciło mnie by wiedzieć. Teraz chciałem tylko, by Louis wreszcie się obudził.

czwartek, 25 października 2012

Prolog.

Okej, to lecimy z opowiadaniem, nie? Mam prolog, więc nie jest źle. Nie chcę przedłużać bez sensu.
Uwaga: Jeżeli jesteś zawziętą Calderis, to radzę Ci opuścić ten blog, ponieważ nie będą padały tu zbyt miłe słowa na jej temat.
           Jest cicho i ciemno. Z resztą czego mogę spodziewać? Jest trzecia nad ranem, a ja jadę samochodem prosto z Doncaster do Londynu, do domu. Do Harry’ego. Na ulicy palą się latarnie, a u mnie w samochodzie gra radio. Nocna audycja nie należy do najciekawszych, jednak zawsze mam ze sobą komplet płyt zespołu The Fray. Leciała teraz moja ulubiona piosenka, którą zawsze śpiewałem Harry’emu jak był smutny zły, czy zawiedziony. Sam cicho nucę pod nosem, jednak wzrok mam skupiony na drodze, która jest mokra od siarczystego deszczu. Wycieraczki równo chodzą po szybie. Jeszcze jakaś godzina i będę w domu. 
            Piosenka się kończy i leci następna. Znów nucę słowa piosenki i przymykam oczy. Szybko jednak je otwieram, przypominając sobie, że jestem na drodze. Myślę, czy nie zatrzymać się gdzieś z boku i nie przespać kilku godzin, jednak odganiam tę myśl. Chcę być najszybciej przy Harrym.
            Ja i Harry jesteśmy parą dopiero od dwóch tygodni. Dopiero tak niedawno stwierdziliśmy, że za bardzo się kochamy, by to ukrywać przed światem mimo, że wiedzieliśmy jakie mogą być tego konsekwencje. Management oczywiście z początku się sprzeciwiał, twierdził, że dalej powinienem udawać szczęśliwego, zakochanego Louisa z Eleanor. Jednak fakt, że musiałem ją całować, przytulać, trzymać za rękę, udając, że ją kocham był okropny. Okłamywałem w ten sposób fanów, Harry’ego, Eleanor (która o tym nie miała pojęcia), resztę chłopaków, a co ważniejsze – siebie. To jedyna rzecz, której nie potrafiłem robić. Nie umiałem nawet wyobrazić sobie, że ona to Harry. 
            Wiem, że Eleanor darzyła mnie (jeżeli nadal nie darzy) wielkim uczuciem. Rozumiałem to. Nadal rozumiem. Jednak nie umiem okłamywać, nie w tak brutalny sposób. Bo, co musiał czuć Harry, oglądając zdjęcia moje i Eleanor, które nawiasem mówiąc były wymuszane? Sam chciałem, by to Harry, nie ona znajdował się na tych zdjęciach. I jakkolwiek to zabrzmi, ja lubię Eleanor. Lubię ją, jednak nic więcej. Przyjaciółka. 
            Jednak teraz nie musimy się ukrywać. Jesteśmy w związku, z czego oboje jesteśmy dumni. Fani ciepło przyjęli ten fakt, chłopcy również. Jedynie Zayna odraża fakt, że okazujemy sobie publicznie uczucia, trochę za często. Nie ma nic przeciwko naszemu związkowi, ba! Uważa, że lepiej, iż jestem z Harrym, niż z Eleanor, jednak nie zawsze może patrzeć, jak czule całujemy się w usta, mocno trzymamy za ręce, czy obejmujemy w tak zwany ‘specyficzny sposób’. 
            Czuję jak oczy mi się kleją. Stwierdzam, że zjadę na pobocze by się przespać chociaż te kilka godzin. Staram się przytomnie patrzeć na ulicę, co już powoli mi nie wychodzi. Wiem, że niedaleko jest takie pobocze, więc resztkami trzeźwego rozumu staram się do niego dotrzeć. Nagle widzę oślepiające, jasne światło napływające z naprzeciwka. Chcę wykręcić, jednak jest już za późno. Nie mogę nawet powiedzieć, że kocham Harry’ego. Ze łzą spływającą po policzku czekam na nieunikniony koniec.
            Ostatnie co słyszę, to głuchy dźwięk uderzenia.
*
            Budzi mnie dźwięk mojego telefonu. Chciałbym, żeby to był Louis piszący, że zaraz przyjedzie lub, że się spóźni bo jest zmęczony i chce się przespać. Nie miałbym mu tego za złe. Droga z Doncaster jest spora, a jeszcze on wraca nocą. 
            Za oknem bębni deszcz, który wydaje się teraz taki głośny w porównaniu do cichej atmosfery panującej w naszym wspólnym domu. 
            Spoglądam na wyświetlacz i nie ukrywam zdziwienia. Zastrzeżony numer dzwoni do mnie o czwartej nad ranem. Nie jest to normalne. Naciskam szybko zieloną słuchawkę i podnoszę telefon do ucha. To co słyszę wprawia mnie najpierw w paraliż, później w głęboki szloch. Dziękuję pospieszne za informację i rozłączam się. Z łóżka wyskakuję jak poparzony i podchodzę do szafy. Wyjmuję z niej byle jakie dresy i jakąś bluzę z kapturem. Na nogi zakładam pierwsze lepsze buty, które są pod ręką i wybiegam z domu. Wsiadam pospiesznie do samochodu i jadę na znany mi adres. 
            Wpadam do szpitala cały mokry od potu, łez i deszczu, który jest na dworze. Pytam się recepcjonistki, gdzie jest Louis Tomlinson. Odpowiada mi, że nie może udzielać mi takich informacji. Moje emocje biorą górę i krzyczę na nią, że jestem jego chłopakiem, oraz że żądam, aby mnie poinformowała gdzie on się w tej chwili znajduje. Od razu ją jednak przepraszam i już chcę odejść, kiedy cichym głosem mówi, że Louis jest na Sali operacyjnej. Miał wiele szczęścia, że przeżył wypadek. 
            Siadam na krześle przed salą operacyjną i chowam twarz w dłonie. Nie może do mnie dotrzeć fakt, że Louis miał wypadek i że właśnie lekarze walczą o jego życie. Chwytam telefon i dzwonię do każdego z chłopaków po kolei. Ich reakcja jest taka sama. Jak to możliwe?! Na sali operacyjnej?! Dobrze, zaraz będę. Harry, trzymaj się. 
            Rozłączam się z Niallem i znów przecieram dłońmi twarz. Jestem zmęczony, a za razem nie chcę przegapić momentu, kiedy lekarzy wyjedzie z łóżkiem, na którym leżeć będzie Louis, a doktor nie powie mi, że z nim wszystko w porządku. 
          Niedługo później słyszę krzyki chłopaków, w szczególności Zayna. Jako najgłośniejszy i najłatwiej irytujący się krzyczał na recepcjonistkę, by powiedziała, gdzie leży Louis. Ta wręcz ze łzami w oczach mówi gdzie jest i wtedy chłopcy mnie zobaczyli. Muszę wyglądać okropnie, bo chłopcy od razu rzucają się na mnie i oferują chusteczki, a Niall, jedzenie. 
            Siadają koło mnie i razem wyczekujemy tego momentu, kiedy wszystko będzie rozstrzygnięte. 


 _____

            Liam śpi oparty o ramię Nialla, który delikatnie podjada drożdżówkę i rozmawia z Zaynem. Próbowali mnie wciągnąć w rozmowę, jednak z czasem przestali. Wiedzieli, że teraz potrzebuję pobyć sam na sam z moimi myślami i nadziejami. 
            Nagle drzwi się otwierają. Wychodzi lekarz, czarnoskóry, wysoki mężczyzna o średniej budowie. Zdejmuje z twarzy maskę ochronną. Za nim trzy pielęgniarki wiozące łóżko, na którym… O słodki Boże, leży Louis! Podbiegam do niego, jednak pielęgniarki mówią mi, że Louis jest po ciężkiej operacji i teraz będzie w śpiączce, jednak wszystko z nim dobrze. Wtedy słyszę jak lekarz zwraca się do mnie. Podchodzę do niego i słucham. Mówi, że Louis miał pękniętą wątrobę i przygniecione płuca. Jego stan jest ciężki, lecz stabilny, jednak póki co musi być w śpiączce. Dziękuję mu z całego serca i podchodzę do szyby. Drzwi wskazują numer 123. Patrzę jak klatka piersiowa Louisa lekko się unosi i powoli opada. 
           Chłopcy oferują mi podwózkę do domu. Zgadzam się po długich namowach i ich obietnicy, że przyjedziemy tu rano.
            W domu kładę się do łóżka, lecz nie mogę zasnąć. Chyba za bardzo się boję.